Dzień 4. cz. 1 – "Od Albufeiry po Lagos"

No i po raz kolejny się udało! Szczęście? Na pewno! Ale też nieustępliwość oraz wielkie chęci pozwoliły nam dojechać do Algarve – południa Portugalii. Monice po raz kolejny podskoczyło pozytywne ciśnienie i podobnie jak w Lizbonie chodziła uradowana, może nie wiedząc, albo nie dowierzając w to co się dzieje od kilku dni. Jakie to wszystko przyjemne, łatwe, darmowe i ile dostarcza radości! Po niedługim spacerze po centrum doszliśmy na plażę, poszliśmy w to samo miejsce gdzie spałem na początku kwietnia wracając z objazdowej wycieczki po Hiszpanii, jednak zauważywszy na klifie jakieś czarne stworzenia może wielkością dorównujące mojemu małemu palcu postanowiliśmy znaleźć nowe i odsunąć się trochę od skał. Jakiejś długiej celebracji nie było, poszliśmy szybko spać i była to pierwsza noc, gdzie nie musieliśmy się martwić o “walkę” z oceanem, od karaluchów uciekliśmy więc nic tylko odpoczywać!

PORTUGALIA…

Wreszcie około dziesiątej wstaliśmy, niby wyspani, Monika coś tam do mnie mówiła, ale nie za bardzo rozumiałem co, i tak 5 minut później poszedłem dalej drzemać, a koleżanka w tym czasie przeszła się wzdłuż plaży, narobiła stos kolejnych zdjęć i przy okazji dostała zaproszenie od kogoś do restauracji na wieczór na darmową rybę – niestety wieczorem w planie mieliśmy być już w Lagos, albo Sagres więc nie mogliśmy skorzystać. Wreszcie wróciła i obudziła mnie w środku snu, po czym przez cały dzień chodziłem zaspany mimo, że łącznie wyszło ponad 12h błogiego spania na południu Portugalii, gdzie temperatura jest wciąż sporo ponad 20 stopni, turyści płacą setki euro żeby spędzić tu wakacje, a my wydaliśmy do tej pory może po 10e na głowę?

Pobudka

Continue reading

Dzień 3. cz. 2 – "Never give up engineer team!"

Pierwsze słowa padły z ust pracownika oczywiście po Portugalsku, my na to, że nie rozumiemy i wtedy pan wyrzucił ręce w powietrze w geście, który przynajmniej ja zrozumiałem jako “no pięknie, środek autostrady, obcokrajowcy i co teraz z nimi tu zrobić?”. Wreszcie jednak podjęliśmy próbę komunikacji nie po angielsku i okazało się, że nie idzie wcale najgorzej, a w zasadzie zaczęło robić się nawet śmiesznie. Kierowca wytłumaczył nam, że nie możemy tu autostopować i też zapytał kto nas tutaj zostawił. Później stwierdził, że spróbuje nam pomóc i podwiezie kawałek, ale nie może zabrać dwóch osób bo ma jedno miejsce i w przypadku jakiegokolwiek wypadku będzie miał słono przekichane w związku z czym zadzwonił do swojego szefostwa, przedstawił zaistniałą sytuację i powiedział, że musimy czekać na drugi samochód/policję (nie pamiętam dokładnie na kogo). I tak czekamy, czekamy, zaczęliśmy go częstować ciastkami, rozmawiać, dowiedzieliśmy się, że niedawno jakaś para z Izraela też stopowała w niedozwolonym miejscu i musiał się nimi “zaopiekować”. Wreszcie temat zszedł na języki i tłumaczyłem mu, że w Polskim nie ma różnicy w wymowie “h” i ch”, jaki przykład podałem to możecie się domyślić, ale oczywiście zanim to krótkie słowo wypowiedział wyjaśniłem co ono oznacza (chodziło oczywiście o “hak”, który napisany “chak” czyta się tak samo, kwestia gramatyki dlaczego tak a nie inaczej ;>).

Continue reading

Dzień 3. cz. 1 – "Poznajemy Setubal"

Podczas nocnego przypływu woda faktycznie podeszła tak wysoko, że jej lustro było niewiele niżej niż nasz namiot, jednak całą noc przespaliśmy bez problemów, “susi i zdrowi”. Odpoczywaliśmy tak długo, że na plaży po za rybakami zaczęli pojawiać się ludzie, chodź pogoda nie za bardzo zachęcała do kąpieli, a nas na dobre obudził deszcz i z przerażeniem spoglądaliśmy na nasz namiot i myślach mając jedno: “żeby tylko nie przeciekł”. W końcu ulewa była krótka, jednak zdążyła zmoczyć nasz dom dość solidnie i czym prędzej przetransportowaliśmy się pod dach jakiegoś baru, który był jeszcze zamknięty w “oczekiwaniu” na więcej, które na szczęście się nie pojawiło.

Tak wyglądało niebo po pobudce

Przez parę kolejnych godzin suszyliśmy namiot, ciuchy, Monika nawet chciała wykąpać się w oceanie – jednak ostatecznie skończyło się na spacerze po plaży, podziwianiu krajobrazów (trzeba przyznać, że plaża na której spaliśmy otoczona górami i nisko zawieszonymi chmurami, które ciągle zwiastowały najgorsze, wyglądała bardzo ładnie). Zanim jednak ruszyliśmy w dal brzegiem morza, parę metrów od nas przechodziła jakaś para. Jedyne co z ich konwersacji usłyszałem to “fala com ele” co w sensownym tłumaczeniu będzie oznaczało “pogadaj z nim”. W pierwszej chwili obawiałem się, że to właściciele łódki o którą opieraliśmy nasze ciuchy, jednak okazało się, że nie. Kobieta, która do nas podeszła była Polką i od 4 lat mieszka w Portugalii. Więc będąc szczerym… zaskoczyła nas bo rodaków to raczej się tam nie spodziewaliśmy (jest to dowód na to, że Polacy są wszędzie i zawsze trzeba uważać na to co się mówi, żeby czasem się nie przejechać na tym, że – “tutaj na pewno nikt nic nie rozumie”). Continue reading

Dzień 2. cz. 2 – Przechytrzyć Setubal!

Para, która wzięła nas ze wspomnianej stacji benzynowej okazała się na tyle miła, że zdecydowali się przewieźć nas drogą krajową w górach z której, co prawda były bardzo ładne widoki, jednak było już po zmroku więc nie wiele mogliśmy zobaczyć. W drodze do miasta pokazali nam jeszcze plażę, na której powinniśmy spać, a ta znajdowała się jakieś 15 minut od centrum co można uznać za odległość +/- 1 km.

W końcu będąc w centrum zrobiliśmy upragnione zakupy, najedliśmy się prawie do syta i leniwym krokiem ruszyliśmy w kierunku wcześniej wspomnianego miejsca do spania, po drodze co rusz zatrzymując się, bo była dopiero ósma więc się nam przesadnie nie śpieszyło. Wreszcie po może godzinie dotarliśmy na plażę. Duża, piaszczysta, z oceanem, który wdzierał się do zatoki, z jednej strony i czymś w rodzaju małego klifu za plecami. Nie spacerując daleko postanowiliśmy, że położymy się przy nim lekko chowając, żeby na wszelki wypadek nie mieć do czynienia z policją, a w zasadzie bardziej niż z policją to z przymusową przeprowadzką w środku nocy…

Continue reading

Dzień 2. cz. 1 – "będziemy spać na plaży!"

Po pobudce następnego dnia, prysznicu, śniadaniu, ogarnięciu się oraz znalezieniu na mapie dobrego punktu do rozpoczęcia stopa przyszło nam opuścić mieszanie kolegi i udać się w kierunku wspomnianego. Postanowiliśmy, że skoro jesteśmy już w Lizbonie to nie będziemy udawać się do Peniche i Sintry, tylko prosto na południe. Szczęście chciało, że po drodze była prawie cała Lizbona, a przynajmniej jej najważniejsze i najbardziej charakterystyczne elementy i tak ponownie przeszliśmy przez centrum miasta, które oglądaliśmy dzień wcześniej nocą i później ruszyliśmy w kierunku mostu “25go kwietnia”. Okazało się, że w mieście był jakiś strajk i od godziny 15 wokół długiej czerwonej konstrukcji latały helikoptery, a autobusy poruszały się w żółwim tempie. Mała rzecz, a dodaje uroku i cieszy – szczególnie Monikę, która pasjonuje się lotnictwem więc i helikoptery to jak najbardziej jej zainteresowania.
Praca do Comercio
Miliony zdjęć
Feel like in San Francisco! Most 25go kwietnia

Continue reading

Dzień 1. – dzieci szczęścia

Ach to uczucie, początek kolejnej podróży, znów na drodze, znów autostop, kolejne niewiadome – jaka będzie pogoda, w jakich miejscach będziemy spali, co się wydarzy, jakich ludzi spotkamy, co nas czeka w nieznanych nam jeszcze miejscach? Odpowiedzi na wszystkie pytania znaleźliśmy do wczoraj – więc teraz dla Was dawka emocji, które nas spotkały w trakcie. Wszystkie dobre i złe momenty i na koniec oczywiście film z tripa, więc do dzieła!

Obecny tydzień nazywa się “Recepcao ao Calorio” i jest to tydzień imprez, a co więcej wolnego od szkoły. W związku, że nie planowałem w tym roku, żadnych większych podróży ze względu na mój marny fundusz, byłem przekonany, że i w tym roku zostanę na “Latadę” – największe wydarzenie spośród wszystkich tego tygodnia. W mojej głowie tak bardzo zakorzeniła się myśl o nie wyjeżdżaniu, że nawet z Polski nie przywiozłem swojego namiotu. Dlaczego więc pojechałem, albo bardziej pojechaliśmy? Cóż, decyzja została podjęta w zasadzie błyskawicznie w pubie, kiedy poznawałem się z nowymi Erasmusami. Monika powiedziała, że chce spróbować autostopu więc jedziemy, szybko zaplanowaliśmy trasę i w zeszły piątek ruszyliśmy z Covilhi, żeby o tej godzinie (19:48) być już w Lizbonie, zaledwie po niecałych 4 godzinach od rozpoczęcia łapania stopa. I w zasadzie wyszło to szybciej niż autobus i 28 euro pozostało w naszych kieszeniach…

Kierowca wyszedł na chwilę do dentysty :D
Jeeedziemyyyyy!

Continue reading

Uwiezieni w restauracji… /z trasy/

Obiecalem wan wpis z podrozy w weekend, ale “niefortunnie” do Lizbony dojechalismy jeszcze w piatek I nasz kolega Leo zaproponowal Nam nocleg w swoim domu, jednak bez swojej obecnosci I co za tym idzie bez komputera. Wprawdzie teraz tez urzadzenia nie ma, ale jest o wiele wiecej czasu.
Siedzimy w Lagos doslownie uwiezieni w restauracji, pod ktora spalismy dzisiejszej nocy, Bo pada nieziemsko, od dobrych 5h bez przerwy I mocno. Az chce sie powiedziec Lagos mocno, ale nikomu o takie mocno nie chodzilo…
Gdybysmy mieli moj namiot to pewnie Nic wielkiego by sie nie stalo, choc tak czy inaczej dobrze ze mamy jakikolwiek, bo przetrwalismy w nim pare godzin ulewy I jedyne co sie zmoczylo to spiwory. Tyle szczescia co my nie mial spiacy obok chlopak, ktory liczyl chyba na to ze nie bedzie padac, bo spal obok nas w samym spiworze i rano go juz nie bylo. Dlatego RAFAL I PEPE dziekujemy!!!
Od okolo 8 30 zaczeli otwierac restauracje, pan rozwinal nam dach przez co przestalo na nas padac! Jednak jakos godzine pozniej wlasciciel kazal nam zwijac namiot “bo tu maja byc stoly rozlozone” , jednak po tym jak spodziewalismy sie ze nas wygoni na deszcz zaproponowal ze mozemy poczekac az przestanie padac, poczestowal nas kawa (galao – portugalska “duza” kawa z mlekiem, a w zasadzie mleko z kawa) oraz grzankami, przez co od razu zmienily sie nasze nastroje. I tak siedzimy w restauracji z widokiem na rozposcierajacy sie ocean doslownie u naszych stop, a tu leje I konca raczej nie widac… Tak przynajmniej mowi google, ktore dopiero jutro zapowiada pojawienie sie slonca z przelotnymi opadami.
Wiec nie pozostaje nam nic innego jak tylko dalej sie nieziemsko bawic!

tonykososki

Peniche, Sintra i poludnie!

Czesc!

Znowu dlugo nic nie pisalem, ale to za sprawa, ze ciagle mam duzo do roboty. Niestety zaczela sie szkola wiec czas umyka prawie tak samo szybko jak pieniadze z portfela… Na szczescie przyszly tydzien mamy wolny wiec postanowilem wybrac sie na kolejna wycieczke majaca na celu dokonczenie zwiedzania Portugalii. Tym razem bede mail towarzysza, a w zasadzie towarzyszke, ktora jesli tylko bedzie chciala i miala czas osobiscie opisze dla was swoje wrazenia!  Do pokonania nieco ponad 1400 km i w ten niecaly tydzien planujemy zobaczyc Peniche – najbardziej wysuniety punkt Europy na zachod (nie liczac Azorow) – dalej Sintre oraz cale poludnie od Faro po Sagres. Oczywiscie kontynuujac Art of Travelling wszystko autostopem oraz noclegi w namiocie!

W weekend powinnismy miec nocleg w Lizbonie, takze odwiedzajcie, bo wkrotce powinny pojawic sie wpisy ´live´ oraz zdjecia!

*Dostep do tego posta mozecie uzyskac takze przez nowe menu, PORTUGALIA – POLUDNIE

Plan it – To it!